Jak to
zwykle bywa, do popełnienia dzisiejszego wpisu zainspirowało mnie życie. Ów
impuls przyszedł w jeden z przedświątecznych dni. Niesiony niewymowną chęcią
zabicia wlokącego się niemiłosiernie czasu oraz natchniony kolejnym wiosennym
popołudniem pełnym deszczu, wiatru i gilów z nosa, postanowiłem zrelaksować się
przy jakiejś ciekawej lekturze. W ten oto sposób zacząłem studiować... książeczkę
zdrowia mojego Skarbu.
Od razu
odżyły wspomnienia. Ileż nerwów zostawiłem na każdej z zapisanych kart. Że o
nakładach finansowych nie wspomnę. Choć może powinienem, zważywszy na fakt, że
ostatnia wizyta u znachora kosztowała nas równowartość 10-dniowego wyjazdu do
jakiejś ciepłej miejscowości na południowy zachód od naszej uroczej, acz
pogodowo kapryśnej ojczyzny. Ale nie narzekam. W końcu co jest ważniejsze od
zdrowia?
No właśnie! Przeglądając kolejne strony wspomnianej książeczki, nie
mogłem uciec od wspomnień. Nie do wiary, że minęło już tyle lat odkąd nasza
rodzina powiększyła się do obecnego stanu liczebnego (korzystając z okazji:
Jeśli czyta to jakaś decyzyjna osoba w Niebie, to proszę w końcu rozważyć nasze
podanie o kolejnego członka do naszej Zwykłej familii. Z góry dziękuję! A
właściwie to z dołu...).
Pamiętam jak dziś, gdy pierwszy raz przywieźliśmy nasz Skarb do domu. Ileż emocji, nerwów. W ciągu tygodnia załatwiłem wszelkie formalności urzędowe. Nawet z wyborem imienia nie było większego problemu. Zaraz potem rozpoczął się radosny czas obcowania ze sobą, poznawania wszelkich sekretów, budowania więzi. W takich chwilach człowiek nie dopuszcza myśli, że coś może pójść nie tak. No bo jakże by inaczej.
Jedno z
częstych powiedzeń lekarzy brzmi: lepiej zapobiegać niż leczyć. Może wynika to
z ich lenistwa, ale fakty są takie, że akurat tutaj podpisuję się obiema
rękoma. Od początku postanowiliśmy (bardziej ja, ale ciii!!), że o nasz Skarb
będziemy dbać tak... jakby to było nasze dziecko (He! He! Ale żart, nie ma
co!). Założenie książeczki zdrowia, by móc analizować jego stan było zatem
kwestią nieodzowną.
Przede wszystkim chodzi o wygodę. Jeden krótki wpis uchroni nas przed
przegapieniem kolejnej lekarskiej wizyty kontrolnej, które są przecież niezbędne.
Pamięć niestety bywa zawodna, a konsekwencje ewentualnego zaniedbania możemy
odczuwać przez bardzo długi czas. Kilka minut poświęconych na uzupełnienie
historii naszego Skarbu nie jest wygórowaną ceną, nie sądzicie? Wiadoma sprawa,
iż z wiekiem naszemu „oczku w głowie” dokuczać będą coraz to nowsze, mniej lub
bardziej wymyślne choróbska, wyskakując najczęściej w najmniej oczekiwanych
momentach. Dzięki wpisom, będziemy może w stanie przewidzieć pewne sytuacje,
odpowiednio zareagować prewencyjnie.
Z drugiej
jednak strony nie możemy popadać w skrajności. Odnotowywanie kiedy i w jakich
ilościach nasze maleństwo zostało karmione uznaję już za przegięcie, a ów
literata za osobę pozbawioną konstruktywnych zajęć tudzież ciekawego hobby.
Wiadomo przecież, że pić każdy musi – nawet wielbłąd. Po co więc robić z tego
temat na rozprawkę szkolną? Ważne, że poznamy przyzwyczajenia naszego Skarbu,
jego preferencje produktowe (Wow! Sam się właśnie zdziwiłem na to sformułowanie :)) itp. Poza tym on sam o siebie zadba (no
prawie).
W
dzisiejszych czasach, gdy niemal do każdej czynności i rzeczy wymyślono już
aplikację, nie ma za dużo miejsca dla takich przedmiotów jak książeczka
zdrowia. Boję się, że za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat ludzie nie będą nawet
umieli podpisać się przy pomocy długopisu, a jedynym słowem, z którym kojarzyć
będą czynność pisania to „qwerty”. Dlatego namawiam Was, by nie rezygnować
dobrowolnie z własnoręcznych zapisków. Książeczka zdrowia, której się akurat
tutaj uczepiłem jest tylko przykładem na to, że warto podtrzymywać pewne
tradycje, przyzwyczajenia. Ponoć nasz gatunek pochodzi od małp. Nie dążmy zatem
do zamknięcia tej ścieżki ewolucji w okrąg, bo patrząc na obecny stan rzeczy
już widać na horyzoncie szympansie tyłki.
Ja
swoją książeczkę zdrowia prowadzę na bieżąco. Staram się by zawrzeć w niej
wszystkie istotne informacje o moim Skarbie. A gdy przyjdzie kiedyś smutny
dzień rozstania (niestety to nieuniknione), będę wiedział, że zrobiłem wszystko
co mogłem dla mojej Skody – Wisienki. „Brum! Brum!”
zdjęcia: pixabay
Hahahaha
OdpowiedzUsuńPadłam końcówkę :D Nie no nie zorientowałam się że chodzi o auto :D
No ja do mojego auta nie prowadzę niestety....w sumie nawet nie wiedzialam ze trzeba, nic takiego nie dostalam gdy kupiłam Foczkę.
Mówisz o przeglądach bierzących? naprawach ?
To wszytsko mam na wydrukach i w segregatorze dla potencalnego przyszlego nabywcy jesli się kiedyś będę chciała jej pozbyc:)
Segregator też świetnie spełni swoją rolę. Ja akurat mam książeczkę serwisową, do której wpinam kolejne kosztorysy. A, że jest ich ostatnimi czasy coraz więcej... 😕
UsuńNasze stare auto właśnie w zeszłym roku zrobiło nam papa i pojechało na szrot, ale książeczka zdrowia została ❤️
OdpowiedzUsuńWarto zatrzymać, choćby na pamiątkę 😁
UsuńNo, to jest sprawa mojego męża, ja się nie znam ;)
OdpowiedzUsuńZa to znasz się na innych rzeczach, o których mąż zapewne nie ma bladego pojęcia. Równowaga musi być! 😉
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHaha, a ja myślałam, przez większość czytania, że to faktycznie o książeczkę zdrowia dziecka chodzi :D No, nieźle wkręcasz czytelników ;)
OdpowiedzUsuńO to chodziło żeby troszkę zamieszać i wywołać uśmiech na twarzach czytelników. Z Twojego komentarza wnioskuję, że się udało 😀
UsuńCzytałam tak, myślałam "o jak fajnie, że tak dbacie o swoje maleństwo" a na końcu szok :D
OdpowiedzUsuńO dziecko (te prawdziwe) też oczywiście dbamy. Tylko trochę inaczej... 😂
UsuńHehe byłam pewna, że chodzi o dziecko;).
OdpowiedzUsuńDlatego zawsze warto czytać tekst do końca 😉
UsuńTak jak inni obstawiałam, że to chodzi o dziecko, a nie o samochód! Aczkolwiek ważna sprawa to też jest! Ja się tym nie zajmuję, za to mąż ma wszystko sobie spisane, wydrukowane i sam dopisuje poszczególne elementy, które trzeba wymienić lub zostały wymienione ;)
OdpowiedzUsuńBrawo mąż! 👍
UsuńJa nie lubię ręcznie pisać wolę klikać;/
OdpowiedzUsuńTeż wolę klawiaturę. Ale nie wyobrażam sobie żeby np. moje dziecko nie potrafiło się podpisać lub nie dał rady zapisać choćby jednej strony A4...
Usuńmój mąż też ma wszystko zawsze zapisane ;)
OdpowiedzUsuńA ponoć to kobiety są bardziej zorganizowane... 😉
UsuńRaczej nie podejrzewam mojego MęŻa by cokolwiek zapisywał gdziekolwiek odnośnie auta;)) Ja tym bardziej!
OdpowiedzUsuńKto wie, czy nie prowadzi w sekrecie jakiegoś auto-pamiętnika... 😉
UsuńNo to padłam na sam koniec :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nic złego Ci się przy okazji nie stało! 😀
UsuńJa prowadziłam kiedyś taką tabelkę, z datami i co było robione, ale w jakimś momencie zgubiłam się i teraz trudno mi wrócić do tych wpisów ;)
OdpowiedzUsuńTak to już jest, gdy zabraknie regularności. Sam mam z tym czasem duży problem.
UsuńAle wkręt! Prawie do końca nie zaskoczylam o co chodzi :)
OdpowiedzUsuńHappy Wkręt, mam nadzieję z tego wyszedł... 😕
UsuńUmiesz zaskoczyć na sam koniec wpisu ;)
OdpowiedzUsuńJak David Fincher w "Siedem", co nie? 😂
UsuńSuper wpis! :) Kiedyś prowadziłam taką ksiażeczkę, ale obecnie jakoś zabrakło czasu lub za dużo rzeczy robię "po znajomości" :) Ale chyba pora znów wrócić do prowadzenia księgi finansowej :)
OdpowiedzUsuńTakie zapiski moga nam pomóc na przykład ograniczyć pewne zbędne wydatki. Lubię mieć zasób konta pod kontrolą 😀
UsuńNo i mnie zabiło to zakończenie ! ;) Ale z tego Zwykłego Taty dowcipniś ;) Ale w sumie bardzo podobny post mógłby wysmażyć tato Bąbla - gdyby tylko chciał się bardziej angażować w życie bloga ;)
OdpowiedzUsuńTo zagonić trzeba męża do pisania. Odstresuje się, wyżalić, oczyści umysł. No i może odkryje w sobie jakieś talenty literackie... Kto wie?! 😁
UsuńO kurczę, Zwykły Tato! Prosimy pisz częściej :D
OdpowiedzUsuńPostaram się. Choć niczego nie obiecuję. Ale się postaram... 😂
UsuńWłaśnie ta wizyta u znachora za kilka tysięcy mi tu nie pasowała �� pod koniec wszystko stało się jasne ��
OdpowiedzUsuńCzujna czytelniczka!! Brawo 👏
UsuńO kurczę i ja się dałam nabrać :) :) :) ale się ubawiłam :) brawo Ty, rzadko kto tak dba o swojego cacko :)
OdpowiedzUsuńDzięki! 😉 Staram się...
UsuńNo nieźle! Ja też dałam się nabrać... :D
OdpowiedzUsuń😀
UsuńCały post wyobrażałam sobie książeczkę dziecka a tu proszę! Świetnie napisane, naprawdę bardzo pomysłowy post.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję. Taki był zamiar autora 😉
UsuńMam dwa skarby, całkowicie dałam opiekę mężowi, ja jedynie płacę alimenty:-) i zabieram kiedy mam ochotę
OdpowiedzUsuńSprytne wyjście z sytuacji 😀
Usuń:-) coś dla fanów motoryzacji :D
OdpowiedzUsuńNie inaczej 😉
UsuńNo wiesz...;) dałam się wkręcić ;)
OdpowiedzUsuńCzyli plan się udał w 100% 😆
UsuńZostałam zaskoczona koncówką i powiem ci szczerze że moje autko też ma swoją książeczkę zdrowia przydaje się czasem
OdpowiedzUsuńPewnie, że się przydaje. Można np. zorientować się ile nas ta skarbonka kosztuje i czy w związku z tym nie lepiej rozbić świnki raz a porządnie 😉
UsuńKurczę, dałam się nabrać, naprawdę myślałam,że wpis o dziecku :D
OdpowiedzUsuńA tu taka niespodzianka na zakończenie... 😀
Usuń