Kącik recenzencki - „Dobble, czyli w małej puszce wielkie granie”



Rynek gier w Polsce nasycony jest wszelakiej maści propozycjami, tudzież „tworami” skierowanymi dla ludzi spragnionych tradycyjnej rozrywki karciano-planszowej. Jak zatem w tym gąszczu i natłoku tytułów znaleźć coś naprawdę interesującego i godnego naszej uwagi? Powiem szczerze: „Nie mam bladego pojęcia!” Wiem natomiast jedno: w żadnym razie nie należy sugerować się wielkością (objętością) pudełka, czy też ilością elementów, z których składa się dana gra. Nie jest to bowiem wyznacznik świadczący o jej atrakcyjności i grywalności. 



Doskonałym przykładem dla mojej tezy jest niepozorna, na pozór, gra „Dobble”. Dzięki uprzejmości wydawnictwa REBEL.pl, miałem niezmierną przyjemność zapoznać się z tym „małym gigantem” karcianych roz(g)rywek. 
 

Co w owej grze jest takiego niezwykłego? Zacznijmy od początku…
Pierwszym szokiem dla potencjalnego gracza może okazać się wielkość (a raczej „małość”) zestawu. Ot, mała metalowa, tłoczona puszeczka o średnicy ok. 10 cm, zapakowana w kartonik jedynie dla lepszej ekspozycji na sklepowych półkach. Uważajcie jednak z pochopną oceną, gdyż otwarcie pojemnika z fioletową ręką może wywołać efekt porównywalny do legendarnej „puszki Pandory”, a Wy zostaniecie więźniami „Dobble” i jego plag (dokładnie pięciu) na dłuuugi czas :)
            We wnętrzu znajdziemy instrukcję do gry oraz głównych bohaterów naszych przyszłej rozgrywek, czyli 55 kart z symbolami. I… to tyle. Naprawdę, ów zestaw do świetnej zabawy w zupełności wystarczy, o czym przekonacie się rozpoczynając grę.


 Ale zaraz, zaraz! Którą grę zacząć?! Okazuje się, że do wyboru mamy aż pięć wariantów rozgrywki (mini-gier), a każdy z nich serwuje nam nieco inne podejście do tematu i odmienne możliwości rywalizacji. Elementem wspólnym są rzeczone karty, zawierające po osiem symboli/obrazków każda, przy czym tylko jeden wspólny symbol posiadają dwie dowolne karty. I na tym w zasadzie opiera się cała tajemnica „Dobble”: kto szybciej znajdzie i nazwie identyczny obrazek na dwóch kartach, a następnie (w zależności od wariantu) zbierze lub odrzuci najwięcej z nich – wygrywa. Brzmi prosto? Pewnie, że tak! Zasady są tak klarowne i oczywiste, że bez problemu przeprowadzimy w domu karciane „batalie” w wielopokoleniowym gronie graczy (u nas rozpiętość wiekowa wynosi od 5,5 do 55 lat). Liczy się bowiem spostrzegawczość oraz refleks, przez co nieraz dziadkowie będą zmuszeni uznać wyższość swoich wnucząt :)
            Bezsprzecznym atutem są również wspomniane wcześniej gabaryty gry. Małą puszkę można bez problemu wcisnąć do plecaka, czy nawet torebki. Dzięki temu zawsze i wszędzie mamy możliwość zabrać „Dobble” ze sobą. Ekstra sprawa, nie sądzicie?!
Jakość wykonania gry stoi na wysokim poziomie. Malutkie obawy można mieć jedynie do trwałości kart. W moim przypadku, po tygodniowym i dość intensywnym ich eksploatowaniu, nie widać co prawda większych „uszczerbków” w postaci zagięć, załamań itp. Niemniej, mając na uwadze intensywność rozgrywki, potrafię sobie wyobrazić, że w ferworze walki okrągłe kartoniki mogą wyglądać różnie… Ale to tak naprawdę drobny problem, który przy normalnym - rozważnym użytkowaniu nie powinien przez dłuższy czas mieć miejsca.


Widziałem i grałem do tej pory w wiele gier karcianych (typu memory, „Idź na ryby!” itp.). Jednak dawno nie byłem tak pozytywnie zaskoczony jak w przypadku „Dobble”. Prosty pomysł oparty na wyszukiwaniu podobieństw został tu bowiem podany niezwykle smacznie, nowatorsko i ciekawie. Wprost nie można się od propozycji wydawnictwa REBEL.pl oderwać. Jeśli więc jesteście zainteresowani zakupem (do czego gorąco zachęcam!), zapraszam TUTAJ
Mnie najbardziej cieszy fakt, że oprócz wspaniałej zabawy jaką zapewnia formuła gry, wymaga ona zaangażowania jednocześnie wszystkich graczy (tzw. „smartfonowi podstołowi klikacze” nie mają tu co szukać), jak również uruchomienia naszych szarych komórek. Zwłaszcza w przypadku dzieci jest to niezmiernie ważna cecha.
Na koniec można sobie tylko wyobrazić jaką furorę zrobiłaby omawiana gra podczas, dajmy na to, weekendowych spotkań towarzyskich. Ciekawe co pomyśleliby sąsiedzi słysząc za ścianą nieustające okrzyki typu: „bałwan”, „klaun”, „czacha”, „kotek”. Ja już wiem, że w takiej sytuacji wzywanie Straży Miejskiej byłoby błędem. Na imprezie rządzi bowiem „Dobble”!
Polecam zdecydowanie!

Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka