Samotnica, czyli uwaga na szamańskie bębenki


Tegoroczna zima nie nastraja zbyt pozytywnie. Owszem, ostatnio dała mały popis swoich możliwości powodując na chwilę wzrost sprzedaży szufli i innych akcesoriów z kategorii „gdy spadnie śnieg”. Wzrosły też kolejki w aptekach, a czas wizyty u lekarza pierwszego kontaktu (oby nie ostatniego) znacznie się wydłużył z powodu zasmarkanych petentów. Teraz z kolei można podziwiać przez okna naszych domów rozgrywane spontanicznie mistrzostwa świata w tańcu na lodzie, bo właśnie spadł marznący deszcz... Jednym słowem „do kitu z taką pogodą!” (no dobra, kilkoma słowami).

W ramach protestu proponuję zaszyć się w jakimś ciepłym przytulnym miejscu z kubkiem gorącego napoju w jednej i książką w drugiej ręce. Już na samą myśl robi się przyjemnie, prawda? Tylko jakie dzieło zaprosić pod rozgrzany kocyk? (bez dziwnych skojarzeń proszę). Coś w tropikalnych klimatach? A może po prostu powieść osadzoną w sprzyjających okolicznościach przyrody? Brzmi nieźle. Tyle, że jest to pójście po najmniejszej linii oporu – łatwizna. Prawdziwym wyzwaniem byłoby natomiast zatopienie się w literackim świecie pełnym niesprzyjających warunków pogodowych, niebezpieczeństw itp. Podczas, gdy za oknem hula bliżej nieokreślona aura zwana potocznie zimą, może ktoś odważy się wyruszyć w podróż do świata, gdzie kilkudziesięciostopniowe mrozy są codziennością, pożywienie trzeba sobie upolować albo umiejętnie odszukać, a napotkani zewsząd ludzie i istoty wszelakiej maści niekoniecznie chcą się z nami zaprzyjaźnić? Zapraszam Was dzisiaj do mroźnej krainy, do której trafiają trzej nastoletni przyjaciele o oryginalnych pseudonimach: Szufla, Karoten i Pawian. Oto „Samotnica”...


Ci z Was, którzy śledzą dość regularnie nasz blog z pewnością kojarzą wpis dotyczący książki Piotra Patykiewicza pt. „Łukasz i kostur czarownicy” (KLIK). Był to bardzo udany (moim skromnym zdaniem) debiut autora na polu literatury młodzieżowej. „Samotnica”, to drugie jego podejście do nastoletnich czytelników. Czy udane? Za chwilę się o tym przekonacie, mam nadzieję.

Historia skupia się na trójce przyjaciół, którzy mieszkają na osiedlu jakich wiele. Właśnie rozpoczęły się upragnione zimowe ferie, a tu... błoto, deszcz i depresja na całego (brzmi znajomo?). Chłopcy spotykają się przy trzepaku by razem kontemplować nieciekawą sytuację. Pewnego dnia, od znajomego złomiarza otrzymują mały szamański bębenek, dzięki któremu postanawiają sprowadzić upragniony śnieg. Odnajdując w sobie niezwykły talent muzyczny, Pawian wystukuje miarowo rytm, by po krótkim czasie wywołać potężną zamieć. Niespodziewane zjawisko w końcu ustaje, a nasi bohaterowie odkrywają, że właśnie znaleźli się w zupełnie sobie obcym miejscu. Mroźna kraina skuta lodem, bezkresne równiny zasypane śniegiem gdzieniegdzie jedynie przełamane groźnie wyglądającymi wzgórzami. Szybko okazuje się, że aby przeżyć w tych warunkach trzeba wykazać się niezwykłym hartem ducha oraz umiejętnościami wykraczającymi nieraz ponad zdolności 12-letnich chłopaków. Odkrywając tamtejszą krainę i jej mieszkańców, bohaterowie dążą do wyznaczonego celu jakim jest powrót do domu. Droga ku temu jest jednak upstrzona wieloma niebezpieczeństwami płynącymi ze strony tutejszych plemion, zwierząt (a właściwie stworów należało by rzec) i flory. Ostateczną przeszkodę stanowi zaś samotna góra – wulkan, którego rola okazuje się nie do przecenienia zarówno dla trójki nastolatków jak i całego tamtejszego świata. Samotnica czeka bowiem na przebudzenie i ofiarę...


Przystępując do lektury słyszałem opinie, że akcja rozwija się, przynajmniej z początku, nieco ospale. W końcu na ponad 480 stronach nie sposób utrzymać równego intensywnego tempa. Otóż nic z tych rzeczy! Niemal od razu zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń. Ani się obejrzymy, a nasi bohaterowie spod trzepaka już brodzą w metrowych zaspach. Dalej jest równie ciekawie. Może akcja faktycznie nie poraża non stop przesadnym dynamizmem, za to doskonale oddaje surowość przedstawionego świata oraz emocje jakie towarzyszą bohaterom. Im dalej tym bardziej tajemniczo, mroczniej i niezwykle wciągająco. Autor sugestywnie kreuje swoją mroźną fantazję wprowadzając postacie i stworzenia, których nie powstydziłby się na kartach swych powieści żaden z pierwszoligowych twórców fantasy. Nosacze, plemiona i rasy Kretów, Wodników, Słoneczników, Wietrzników, to tylko kilka spośród bogatej listy „stworzeń”, które chłopcy spotykają podczas wyczerpującej wędrówki ku upragnionemu domowi.

Książkę cechuje niezwykła płynność narracji. Powieść czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Wszystko tutaj trzyma się przysłowiowej kupy. Widać kunszt autora i nieograniczoną wyobraźnię, która mam wrażenie eksplodowała wręcz pomysłami podczas tworzenia tego tytułu. Nadal nie mogę uwierzyć, że coś tak dobrego wyszło spod pióra (bądź klawiatury) rodzimego pisarza. Przygoda fantasy pełną gębą!
Obok treści ważne jest również przesłanie, którego wartości nie można tutaj odmówić. O czym dokładnie mowa, przekonacie się sami sięgając po „Samotnicę”. Naprawdę warto zaryzykować i wkroczyć, mimo zimna za oknem, do świata gdzie przyjaźń i współpraca potrafią skruszyć największe lodowce. Jak widać wcale nie trzeba mieć naście lat by odczuwać frajdę z tejże lektury. Ja w każdym razie bawiłem się świetnie, a Wy... ?
Dziękuję wydawnictwu BIS za egzemplarz książki.


Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka