Królewska Talia, czyli początek wielkiej przygody

Właśnie rozpoczął się pierwszy w Polsce Comic Con. Cztery dni prawdziwego święta dla każdego miłośnika filmów, seriali, gier i książek. Jednym słowem: popkulturowy zawrót głowy. Co prawda gdy będziecie czytać te słowa, warszawski CC stanie się już tylko wspomnieniem, ale jego echa pozostaną z nami na bardzo długo. Podczas trwania festiwalu przedstawione zostaną m.in. wyczekiwane przez wielu najnowsze nowiny z obozów takich marek jak „Gra o Tron” na przykład. Fenomen..., którego zupełnie nie czuję. Chciałem początkowo napisać „nie rozumiem”, ale byłoby to oznaką ignorancji oraz braku szacunku dla rzeszy wielbicieli twórczości George’a R.R. Martina i stacji HBO. 


Na przełomie tysiącleci gatunek fantasy odrodził się za sprawą niejakiego Petera Jacksona i jego wizji „Władcy Pierścieni”. Nawet Ci, którzy nie mieli nigdy w rękach żadnej książki, zaczęli się w owym czasie zastanawiać, czy znajdą tolkienowską trylogię na półkach swoich bibliotek. Inna sprawa, że potem wielu z nich nigdy tam nie dotarło, bo po prostu zabłądzili po drodze... 

Tak, czy inaczej opinie o filmowej adaptacji powieści były skrajnie różne. Od kilku lat szklany ekran objęła w niepodzielne władanie wspomniana „Gra o Tron”. Saga o rodzie Starków, jakimś Murze, smokach i spiskowaniu. Niestety niewiele więcej udało mi się zapamiętać ze swojej krótkiej randki z serialem. Pogubiłem się po prostu w tej całej intrydze i jakoś do dziś nie mam motywacji by spróbować ponownie. Co nie znaczy, że nie doceniam pana Martina i ogromu pracy włożonej w stworzenie gigantycznego fantastycznego uniwersum pełnym barwnych postaci. W głębi ducha uznałem, że fantasy to jednak nie moja bajka (oprócz kilku wyjątków). Nawet ukochani powermetalowi bardowie z Blind Guardian nie byli w stanie przekonać mnie do elfów, druidów (nie mylić z droidami), czy innych smoków. Aż pewnego dnia w ręce wpadła mi powieść Marcina Mortki „Królewska Talia”...


 
Wiedziony czystą ciekawością połączoną z lokalnym patriotyzmem i doprawioną nutką przekory, postanowiłem spróbować raz jeszcze odkryć omijany książkowy świat fantasy. Tym bardziej, że tuż po otrzymaniu swojego egzemplarza „...Talii”, podczas niedawnych warszawskich targów książki, nadarzyła się okazja do spotkania w cztery oczy z samym autorem. Kilka wymienionych zdań, motywująca dedykacja w książce, w końcu wspólne pamiątkowe zdjęcie (nie żadne tam „selfie”! Była ze mną Zwykła Matka więc o solidną oprawę foto nie musiałem się martwić). „Oby to było dobre” – pomyślałem wtedy w duchu. Pan Marcin dotychczas znany mi był jedynie jako twórca postaci wikinga Tappiego, którego uwielbia córka (recenzje TUTAJ i TUTAJ). Jako, że do odważnych świat należy zasiadłem do lektury z mocnym przeświadczeniem, że „będzie co ma być”. Po czym odpłynąłem...



Nie chodzi tu bynajmniej o sen. „Królewska Talia” okazała się dokładnie tym, czego oczekiwałem od dobrej powieści fantasy. Ale po kolei.

Historia skupia się na niejakim Tankredzie z rodu Hanstarów. Tajemnicza Czerń opanowała królestwo Mandylionu, zmuszając młodzieńca jak i całe społeczeństwo do ucieczki przez Wściekłe Morze. Nowym domem staje się Taliad – kraina z bogatą historią, targana wojną domową, dzięki czemu jej podbicie okazuje się nader łatwe oraz szybkie. Czternaście rodów mandyliońskich skupionych wokół króla Duncana III stara się na nowej ziemi odbudować swoje wpływy, a także rangę przedstawicieli zasiadających w Radzie Królewskiej. Posłuszeństwa względem korony strzeże tytułowa Królewska Talia, która odpowiednio ułożona (wzorem kart Tarota) potrafi przewidzieć wszelkie sprzeniewierzenia wśród rodów. Ów artefakt, wspomagany przez bezdusznych Pieśniarzy i ich Widma zdaje się skutecznym „straszakiem” na wszelkie przejawy buntu. Tymczasem Tankred, odbywający trzyletnią służbę w Zakonie Stalowej Duszy, staje się uczestnikiem wydarzeń, które zachwieją obecny układ, pozostawiając coraz wyraźniejsze rysy na rodowej harmonii. Kto tak naprawdę jest wrogiem Nowego Mandylionu: rdzenni mieszkańcy zwani Mącicielami, czy też ktoś z braterskich szeregów? Wątpliwości targają sumieniem bohatera tym silniej, iż podczas wędrówki coraz częściej otrzymuje on pomocną dłoń ze strony potencjalnych wrogów: Druidów, Gnomów, Elfów. Z czasem odkrywa, że świat jaki znał do tej pory nie jest jedynie czarno-biały...




Czytając „Królewską Talię” nieraz zadawałem sobie pytanie, czy jest to bardziej powieść fantasy, czy przygodowa. Dzieje się tu bowiem naprawdę wiele. W zasadzie każdy rozdział rozgrywa się w innej lokacji. Czasem wręcz odnosiłem wrażenie, iż przez to potencjał danych krain nie został końca wykorzystany. Taka Stęchlizna na przykład – czułem mały niedosyt po wizycie w tym miejscu. 

Oczami Tankreda przedstawiono blaski i cienie młodego człowieka pozostawionego nowej rzeczywistości. Ciekawy to zabieg, w którym bohaterem czyni się postać „z urzędu” postrzeganą jako negatywna (najeźdźca, ciemiężyciel). Niemniej Tankred budzi bezsprzecznie sympatię czytelnika, która pogłębia się wraz z kolejnymi kartami powieści.

Narracja w książce zasługuje na wielką pochwałę. Autor umiejętnie wplata retrospekcyjne oraz wizjonerskie momenty (mistrzowski pomysł z taliotami) w bieżące wydarzenia. Wszystko jest spójne i logiczne. Historia niezmiernie wciąga, a każde kolejne wydarzenie tylko potęguje ciekawość. Osobiście uwielbiałem śledzić wydarzenia na mapie Taliadu, której szkic znajduje się we wstępie książki. Takie dodatki (mapa, drzewo genealogiczne rodu Hanstarów, krótka charakterystyka wszystkich rodów) świadczą jedynie o dbałości autora w kwestii uwiarygodnienia opowiadanej historii. Wartkość akcji spowodowała, że nie uraczycie tu nawet namiastki romantycznego wątku. Czy to zarzut? Zależy od indywidualnych gustów i upodobań. Ja nie widzę w tym żadnego problemu.


„Królewska Talia” stanowi pierwszy tom dłuższej historii, na którą Marcin Mortka ma niewątpliwie pomysł. W dodatku bardzo dobry pomysł, mogący śmiało konkurować z najlepszymi światowymi wzorcami. Z tej wyprawy król z pewnością wrócił z tarczą! Brawo!

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Zielona Sowa. Autorowi dziękuję natomiast za motywujący wpis. I proszę się już nie bać... ;-)


      Zielona Sowa           
Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka