Strony

21 sierpnia 2017

444, czyli Jan Matejko pod lupą

„ O tym, że niektóre rzeczy są niemożliwe, często decyduje nasz brak wyobraźni”                                                                                      -Jakub Kania („444”)

Nigdy jakoś szczególnie nie interesowała mnie sztuka przez duże „S”. Monumentalne nierzadko w swym rozmachu dzieła malarzy, pisarzy, rzeźbiarzy, czy innych sztukmistrzów nie rozpalały do czerwoności mojego umysłu, ani nie powodowały efektu „gęsiej skórki” przy bezpośredniej konfrontacji. Z drugiej zaś strony darzę ogromnym szacunkiem wszystkich tych twórców, którzy przez wieki śledzili, a następnie uwieczniali istotne (i te mniej ważne) w naszej przebogatej przecież historii wydarzenia. Ich wkład w budowanie tożsamości narodu polskiego jest przecież nie do przecenienia. 

"444" Maciej Siembieda

Każdy zapewne zna, widział lub chociażby słyszał o obrazie „Bitwa pod Grunwaldem” Jana Matejki. Albo o „Hołdzie pruskim”. Albo o „Stańczyku”. Ale, czy znajdzie się na sali osoba, która słyszała o dziele pt. „Chrzest Warneńczyka”? Obraz przedstawiający moment przybycia przed ołtarza Pana, małego Władysława, syna Jagiełły, niesionego na rękach przez biskupa Mikołaja Głębockiego, po dziś dzień owiany jest woalem tajemnicy. Wielokrotnie przemieszczane i kradzione płótno, ostatecznie spoczęło w podziemiach Muzeum Narodowego w Warszawie. Po dziś dzień nie zostało ono jednak ani razu wystawione publicznie. Ciekawe...

Na wspomniany obraz opadła swoista kurtyna. Tylko w nielicznych publikacjach znajdziemy wzmianki na temat „Chrztu Warneńczyka”, które mówią o dziele krótko i zdawkowo. Taki stan rzeczy staje się z miejsca doskonałym punktem wyjścia do wszelakich teorii spiskowych oraz mniej lub bardziej wiarygodnych historii. Na jedną z nich natknąłem się zupełnie przypadkiem, przeglądając książkowe nowości wydawnictwa Wielka Litera. Moją uwagę przyciągnęła niezwykła okładka z wielkimi cyframi oraz symbolami odnoszącymi się do dwóch największych religii świata: Chrześcijaństwa oraz Islamu.

"444" Maciej Siembieda
Powieść „444” Macieja Siembiedy stanowi jego literacki debiut. Opierając się na prawdziwych wydarzeniach, autor buduje wokół obrazu mistrza Jana historię, której pozazdrościć mu mogą wszyscy literaccy poszukiwacze tajemnic i spisków, z Danem Brownem na czele. „Chrzest Warneńczyka”, najczęściej kradziony obraz Matejki, został tak naprawdę stworzony w jednym konkretnym celu: by za jego pośrednictwem przekazać światu (w sposób rzecz jasna niebezpośredni) treść przepowiedni znanej jedynie chrześcijańskim papieżom oraz przywódcom islamu. Okazuje się bowiem, że raz na 444 lata, począwszy od roku 1000, Bóg ofiaruje światu szansę na pojednanie dwóch zwaśnionych religii. Takich prób będzie w sumie 4 (proroctwo arby, czyli „czwórki”). 

Na trop ów tajemnicy wpada Jakub Kania, prokurator IPN-u. Gdy w dniu umówionego spotkania w podejrzanych okolicznościach ginie dziennikarz prowadzący prywatne śledztwo dotyczące obrazu, a z mieszkania denata giną wszelkie dokumenty związane ze sprawą, wiedziony ciekawością i uporem Kania zostaje wplątany w szereg niebezpiecznych wydarzeń. Rozgrywka, którą przyjdzie mu stoczyć sięga tak naprawdę kilkuset lat wstecz, a jej źródło stanowi tajemnicze bractwo Bokira. Członkowie stowarzyszenia nie cofną się przed niczym, byle tylko udaremnić spełnienie się przepowiedni. Walka na przestrzeni wieków przynosi wiele ofiar stanowiących „kamień na drodze Proroka”. Jednym z takich kamieni stał się właśnie prokurator IPN-u...

"444" Maciej Siembieda

"444" Maciej Siembieda

Przyznam, że jestem tą powieścią oczarowany. Podczas lektury „444” co chwila wracała do mnie jedna myśl: „To jest za dobre na debiut!”. Rzeczywiście, cała historia została dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, a potem opowiedziana z taką swobodą i lekkością, że trudno mi było znaleźć odpowiednie miejsce na przerwanie lektury. Tempo powieści dyktowane stosunkowo krótkimi rozdziałami toczy się dynamicznie, a zarazem w sposób wielce wyważony. Już od pierwszych stron jesteśmy świadkami trzęsienia ziemi, które następnie rozrasta się do niespodziewanych rozmiarów, obejmując swoim zasięgiem ponad 1300 lat! W takim bowiem przedziale czasowym odbywamy naszą podróż ku rozwikłaniu tajemnicy przepowiedni. Autor, dzieląc główny wątek powieści na kilka części, z wielką wprawą przenosi czytelnika w wydarzenia mające swe miejsce w X, XV, a nawet XXIV wieku(!). Zachowując adekwatne dla danej epoki zwroty oraz nazewnictwa, wykazuje przy okazji ogromną wiedzę historyczną, którą potrafi umiejętnie wpasować do wymyślonej fabuły. Nic tu nie jest dziełem przypadku. Każde wydarzenie prędzej, czy później zostanie wyjaśnione (w formie retrospekcji, bądź wizjonerskich obrazów z przyszłości). Zaś finał całej historii zaskoczy niejednego z Was – gwarantuję. 

Główny bohater „444” - Jakub Kania wyrasta na kolejną postać literacką, wokół której można by stworzyć kilkuczęściową serię wydawniczą. I jest ku temu duża szansa, jako że pod koniec książki pan Maciej zarysowuje przed czytelnikiem kolejną ciekawą tajemnicę, której zbadanie zlecono naszemu prokuratorowi z IPN-u. Choć wiem, że dobra powieść sama się nie napisze, już z niecierpliwością wypatruję „Miejsce i imię” – kontynuacji przygód Kani. Tymczasem polecam wszystkim sięgnięcie po debiutancką powieść pana Siembiedy. Nie trzeba być wcale miłośnikiem sztuki, historii, czy nawet zwolennikiem teorii spiskowych, by zatopić się w tej niezwykle wciągającej... i całkiem realnej lekturze.

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej czytam.pl