Dlaczego dzieci rosną....

Wakacje minęły w oka mgnieniu. Powrót do szkoły stał się faktem, choć co po niektórzy walczyli z nim do końca. Na nic się jednak zdało wyciąganie baterii ze ściennego zegara oraz zmiana strefy czasowej w smartfonach na Australię. Podejrzewam, że w wielu domach można było dnia 1 września usłyszeć głębokie westchnienie ulgi. W końcu od połowy marca musieliśmy dzielić celę z największą grypserą po tej stronie Bałtyku – naszymi znudzonymi dziećmi. Nauka zdalna okazała się tak naprawdę miłą odskocznią od codziennego utyskiwania i marudzenia dziatwy. Sam przy okazji przypomniałem sobie kilka rzeczy z takiej historii, czy biologii. Zgarnąłem też kilka całkiem niezłych ocen za zadania domowe, praktykowałem zapomniany dzisiaj zawód suflera (nie mylić z surferem), dyskutowałem zawzięcie na klasowym czacie. Córka w tym czasie nudziła się... i rosła.


 

 Problem stał się dla mnie zauważalny, gdy pewnego dnia odkryłem, iż dotychczasowy schowek na „tatowe” przekąski został splądrowany bez użycia drabiny, czy choćby stołka. Żony nie podejrzewałem – anioły są poza tym kręgiem. Okruszki chipsów na podłodze, w połączeniu z bólem brzucha jedynaczki mówiły same za siebie: czas na zdrowsze odżywianie.

Drugiego olśnienia doświadczyłem, gdy zaproponowałem córce wspólne spędzenie czasu. Odmówiła, tłumacząc się koleżankami, z którymi umówiła się online.
- Ale jak to? – pomyślałem. - Od kiedy jakieś tam małolaty są ważniejsze ode mnie?
Ano, od kiedy córka zaczęła wchodzić w wiek nastoletni. Dotarło to do mnie po jakimś czasie. Uznałem, że nie ma co dłużej siedzieć pod drzwiami jej pokoju, tylko trzeba wziąć się w garść i pogodzić z niezaprzeczalnym faktem, że DZIECI W KOŃCU DORASTAJĄ!
Mimo tego nie potrafiłem dać za wygraną i zawołałem Zwykłą Córkę do siebie żeby coś sprawdzić.
- A pamiętasz jak łapałem cię za ręce i podnosiłem z podłogi, a ty się ślizgałaś nogami po panelach? Chcesz, to możemy to powtórzyć – zagadnąłem znienacka.


Jeśli istnieje coś oprócz smartfonu (i innych ekranów) na co nie trzeba namawiać naszej jedynaczki, to z pewnością są to wszelkiego rodzaju wygłupy. Zgodziła się od razu.
Do dziś nie uważam, że był to całkiem zły pomysł. Przetestowałem dzięki temu kilka maści rozgrzewających i wreszcie znalazłem dla siebie skuteczny środek przeciwbólowy. Pomimo kolejnego, dość boleśnie odczutego przeze mnie znaku, nadal do końca nie dostrzegłem w czym rzecz. Całą sytuację wytłumaczyłem sobie moim postępującym wiekiem i „już nie tą kondycją”.

 


 

Szalę goryczy przelała w końcu... szafa! A ściślej rzecz ujmując, jej zawartość. Ciuchy córki dosłownie z dnia na dzień skurczyły się o kilka rozmiarów! Przesłuchałem nawet Zwykłą Matkę w tej sprawie, ale zarzekała się, że pranie zawsze robi zgodnie z kodeksem starej szkoły prania. Jakże mógłbym jej nie wierzyć. Wobec widma ubraniowych wydatków i związanego z tym kryzysu finansowego w naszych portfelach, zasugerowałem przeprowadzkę do ciepłych krajów, gdzie codzienna garderoba ogranicza się do koszulki, spodenek i okularów słonecznych. Wyszłoby taniej. Pomysł upadł wraz z krzykiem córki, której nogi ugrzęzły w kolejnej parze spodni. Ujmę to tak: jeszcze pół roku temu miała z cztery-pięć par długich spodni i kilka dresowych. Dzisiaj (bez udziału mojego portfela i ingerencji osób trzecich) dysponuje kilkoma par rybaczek i spodenkami dresowymi za kolano.

Ech! Ciężko jest pogodzić się z postępującym czasem, gdy oczami wyobraźni wciąż widzimy malutkie dzieciątko uczące się chodzić. Teraz też jest fajnie – żeby nie było. Tyle, że inaczej. Dzieci nasze rosną w zastraszającym tempie i nic na to nie poradzimy. Co nie oznacza, że nie warto próbować. Mam już nawet kilka pomysłów:
- ograniczenie posiłków do jednego dziennie (śniadanie w szkole)
- chodzenie po domu z książką na głowie (im cięższa tym lepiej)
- włączanie w telewizji kanałów typu CBeebies, gdzie poziom emitowanych materiałów nie przewyższa merytorycznie Teletubisiów
- zwracanie się do pociech samymi zdrobnieniami – słitaśny pomysł, co nie?

Można też spróbować wytłumaczyć dziecku, że to nieładnie tak szybko rosnąć, bo takim nieodpowiedzialnym zachowaniem naraża się rodziców na wydatki, wizyty u psychologów, środki uspokajające itp. Jeśli nasz bąbelek kocha – zrozumie. I może wtedy będzie rosnąć choć odrobinę wolniej, z szacunku dla nas. Czego sobie i Wam życzę z całego skołatanego tatowego serca.      

Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka