Strefa taty cz.9 - „Cena szczęścia, czyli studnia bez dna”


Dziś będzie bardzo przyziemnie. Tak, że już chyba bardziej być nie może.
Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, jaką rolę odgrywają w naszym życiu pieniądze. Podobno „szczęścia nie dają”…podobno. Jak w takim razie ma się czuć taki rodzic jak ja np., który musi wcześniej 10 razy pomyśleć, przekalkulować, przetrawić, a potem jeszcze raz przeżuć zanim zdecyduje się sprawić swojemu dziecko jakiś „nadprogramowy” prezent/niespodziankę? Z pewnością daleko mi wtedy do uczucia określanego jako szczęście.



Dla jasności: nie należę do dusigroszów, nie mam „węża w kieszeni”. Życia wystawnego również w domu nie prowadzimy. Ot zwykła, przeciętna rodzinka 2+1 pełna miłości i otwarta na innych. Jesteśmy ze sobą szczęśliwi w sferze emocjonalnej, duchowej. Schody pojawiają się dopiero, gdy przychodzi nam zmierzyć się z otaczającą rzeczywistością i światem, który na każdym kroku woła: „daj, daj, kup, kup”. My – dorośli wiemy na ile nas stać i potrafimy się raczej kontrolować. Wiadomo: rachunki opłacić trzeba, zjeść, ubrać się, zadbać o higienę też wypada (choć patrząc na niektóre osoby mam co do tego wątpliwości). Pozostaje zatem obszar, który daje nam najwięcej uciechy, czyli…cała reszta (pod warunkiem, że po powyższych zobowiązaniach zostały nam jeszcze jakiekolwiek środki na ten cel).


Zawsze powtarzam, że wszystkiego mieć nie można i trzeba się cieszyć z tego co się ma. No więc się cieszę. Wszak od czasu do czasu uprzyjemniamy sobie życie „nadprogramowym luksusem” typu książka, płyta, czy jakaś słodka bomba kaloryczna. Daleko nam do efektu „glonojada”, czyli przyklejenia swojej zaślinionej facjaty do szyby wystawowej. Jednocześnie jednak odczuwam złość, że nie możemy z żoną dać więcej córce oraz sobie. Zwłaszcza, gdy po raz setny przychodzi nam odmawiać jej niejednokrotnie banalnych rzeczy. Duży wpływ ma na to otoczenie i rówieśnicy naszej przedszkolaczki. „Bo inni TO mają, a ja nie”, „Też chcę iść na basen, plac zabaw, do kina, gdyż wszyscy tam chodzą”. Brzmi znajomo, co nie?
Niestety, nawet wtedy, gdy z wyrzutami sumienia zaciskamy pasa i od kręcenia głową boli nas już szyja, to na koniec miesiąca stan konta i tak bliski jest wyczerpaniu. Kiepska praca ktoś powie? Wcale, że nie – odpowiem.
Na ogół jest tak, że jeśli zdecydujemy się na „coś” to z czegoś innego zmuszeni jesteśmy zrezygnować. Pokój córki, a raczej jego metamorfoza zamiast wypadu weekendowego. Ktoś powie może, że przecież wyjazd to nie tylko odpoczynek i zwiedzanie. To również wspomnienia na długie lata. Ja mówię jednak : „pokój będzie cieszył córkę również przez kilka lat, a potrzebowała tego”.

W przedszkolu córki organizowany jest właśnie wyjazd w góry. Namawiali nas zewsząd żebyśmy pojechali. Załatwili tańsze noclegi, dodatkowy transport. Nawet wahałem się przez chwilę, ale w końcu odmówiliśmy. W przeciwnym razie odczuwalibyśmy skutki tej decyzji przez kilka kolejnych miesięcy (nie mam tu na myśli obolałych nóg i spalonej od słońca skóry). Czy jest mi żal? Pewnie, że tak. Czy chciałbym pojechać i spędzić długi weekend w słonecznym górskim klimacie? Zdecydowanie! Czy chciałbym dać mojej córce i żonie wszystko to, o czym tylko zamarzą? Pewnie, że… nie! Próbowałem wyobrazić się w sytuacji, gdyby nie ograniczałyby mnie w ogóle względy finansowe. Doszedłem do wniosku, że tacy ludzie są prawdziwie nieszczęśliwi. Oni bowiem nie mają marzeń, gdyż wszystkie spełniają przysłowiowym „pstryknięciem palca” (i szeleszczącym plikiem banknotów). Ja  i moja rodzina (a także wiele nam podobnych) marzymy, dzięki czemu mamy paliwo/energię do dalszych działań. A gdy w końcu udaje nam się spełnić którąś z „zachcianek”, to wówczas widać szczerą, nieopisaną radość oraz iskierkę w naszych oczach. Wtedy wiemy, że warto było się starać.
Aż chciałoby się więcej.
Tylko skąd wziąć na to środki?
Och, życie...
:)

Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka