Strefa taty cz.4 - Czy to ptak? Czy to samolot? Nie…to Supertata!!!

Strefa taty cz.4 :)


Była sobie raz królewna. Królewna miała piękne długie włosy, więc i koronę musiała mieć odpowiednio mocną i taką, co by jej niesforny kłaczek do oczka nie zaglądał. Dziewczynka, odkąd tylko wszyscy poddani i zarządcy w królestwie pamiętają, wykazywała wszelkie objawy smoczej grypy, którą potocznie nazywano ADHD. Z tej też przyczyny ów wyjątkowy skarb co chwila zsuwał się z głowy królewny i lądował na posadzce pałacu. Pewnego dnia, pomiędzy kolejnym malowaniem pejzażu, budowaniem świątyni z klocków, a czytaniem „Wielkiej Księgi Fochów i Obruszeń”, korona znów spadła ze złotowłosej główki. Potoczyła się po dopiero co umytych marmurowych schodach i…pękła. W całym królestwie zapanował smutek. Toż to był jedyny idealnie pasujący na królewską niewinną główkę egzemplarz w całej krainie! Owszem, król i królowa mieli w tajemnej komnacie ukryte inne korony dla córki, sprowadzone z odległych zakątków świata, wysadzane najwspanialszymi kamieniami. Lecz w porównaniu z rozbitą teraz sztuką wszystkie one bledły niczym Czerwony Kapturek na widok wilka w negliżu. 



Cóż było zatem począć? Po całym królestwie rozeszła się ponura nowina: „Korona królewny pękła. Fala rozwichrzonych włosów co rusz zakrywa dziewczęcą twarzyczkę, powodując niekontrolowane spotkania z zamkowymi futrynami lub wymuszoną jazdę figurową na porozrzucanych w komnacie zabawkach. To w połączeniu ze smoczą grypą sprawia, że twarz, ręce i nogi królewny zmieniają stopniowo barwę z lekko zaróżowionej na lekko śliwkową z brązowymi i żółtymi akcentami”. Król, nie mogąc dłużej znieść cierpień córki, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Przypomniał sobie, że będąc czas jakiś temu na jednej z wypraw pozyskał od pewnego potężnego Maga tajemniczą miksturę, która ponoć przywraca przedmiotom ich pierwotny stan. Czym prędzej pobiegł do królewskiego sejfu, znalazł rzeczony flakonik i udał się tam, gdzie rezydowała obecnie królewna. Zasmucona niewiasta podała ojcu pękniętą koronę. Król bacznie się jej przyjrzał (koronie, nie królewnie), a następnie ucałowawszy w śliwkowe pagórkowate czółko córkę otworzył flakon z miksturą. Wylał dwie krople na połówki rozbitej korony i… Nagły błysk rozjaśnił komnatę tak intensywnie, że ów blask widziano nawet na morzu (przez co niektóre statki myliły kurs myśląc, że w królestwie wybudowano nową latarnię morską z podatków poddanych). Po chwili wszystko na szczęście wróciło do normy. Królewna otwarła ostrożnie oczy, zerknęła niepewnie na koronę leżącą teraz u jej stóp i…aż pogubiła kapciochy skacząc i krzycząc z radości (a Król oprócz chwilowej utraty wzroku w jednej chwili przestał również słyszeć). Korona była znów jak nowa! Dziewczynka z wdzięczności wyściskała ojca, wycałowała jego pobladłe od szoku lico i rzekła: „Tatusiu, jesteś prawdziwym bohaterem i czarodziejem! Ty wszystko umiesz naprawić i na wszystko znajdziesz radę! Kocham Cię!” Królewskie oczy zaszkliły się ze wzruszenia i dumy. To co, że trzeba będzie wydać teraz mnóstwo złotych monet na królewskiego laryngologa i okulistę! To nic, że przez przypadek kropla mikstury skapnęła na dwa palce taty-króla (kciuk i wskazujący dla ścisłości) spajając je na co najmniej 10 lat (teraz przynajmniej z daleka będzie mógł pokazywać, że u niego wszystko „ok”). Dla córki jest bohaterem i tylko to się w tej chwili liczy.

Od czasu tych wydarzeń w całej krainie zapanowała radość i spokój. Królewna doświadczona minioną tragedią oczywiście jak zwykle pokpiła sprawę i dalej przemierza zamkowe komnaty z prędkością wiatru nie zważając na swą koronę. A król…no cóż. Pewnie w tej właśnie chwili przemierza kolejne krainy w poszukiwaniu magicznej mikstury spajającej (stary flakonik w końcu się wyczerpał) z dumnie wypiętą piersią, na której widnieje wygrawerowana (przez mamę-królową rzecz jasna) litera „D” – od jego imienia. Koniec”


To była wersja wydarzeń zrodzona w głowie mojej córki. A oto moja relacja:

Córka ma - Iza upodobała sobie tylko jedną–jedyną opaskę, którą z chęcią nosi na głowie (mimo, że w łazience wisi ich co najmniej z tuzin). Inna sprawa, że niewiele jest na świecie opasek potrafiących utrzymać w ryzach jej długie włosy. Zwłaszcza, że do spokojnych dzieci nasz „bąbel” zdecydowanie nie należy (gdyby na świecie żyły smoki podejrzewałbym u niej smoczą grypę). Pewnego dnia ta jedyna, najukochańsza i niezwykła rzecz po prostu pękła na pół (jak się żołnierzowi rozkaże co chwila wykonywać „padnij-powstań” to też się w końcu złamie). Widząc smutną minkę córki wziąłem nieszczęsną opaskę, kropelkę „Kropelki” i… voilà! Opaska jak nowa. Córka ucałowała mnie w polik i powiedziała, że tata wszystko umie zrobić i na wszystko znajdzie radę. Cóż, byłem prawdziwie wzruszony i poczułem się bardzo szczęśliwy, że mam takie dziecko, które w najmniejszych sprawach, czasem bardzo błahych jak ta, potrafi dostrzec nasze (moje i żony) poświęcenie i gotowość do pomocy w każdej dziecięcej katastrofie. To po prostu niesamowicie motywuje (lepiej niż szef w pracy) i dodaje skrzydeł. Oczywiście daleko na tych skrzydłach nie poleciałem, bo już za chwilę byłem „złym tatą, który na nic jedynej córce nie pozwala i nie chce się z nią non-stop bawić”. Ale to już temat na zupełnie inną bajkę…

No i?! Która wersja zdarzeń podoba się Wam bardziej? Bo dla mnie jest to bez różnicy. I tak na końcu zawsze wychodzę na bohatera! ;)

Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka