Smocza straż atakuje po raz trzeci

Recenzję czas zacząć! Niby nic w tym niezwykłego. Wszak każdy może zostać recenzentem, a także kucharzem, aktorem, piosenkarzem... Taki mamy zdolny naród. Ja jednak nie w tym sensie rzucam takowym hasłem. Długo bowiem trwało zanim przebiłem się przez ścianę przeciwności, ocean rozproszeń oraz górę absurdów, zafundowanych nam ostatnimi czasy przez znaną wszystkim sytuację. Teraz żałuję, że kazałem Brandonowi Mullowi tak długo na siebie czekać. Mądry Polak po szkodzie jak widać. Nadszedł jednak dzień, gdy przewróciwszy ostatnią stronę z westchnieniem satysfakcji, ale też trochę małym żalem odłożyłem książkę na półkę. O jakim tytule mowa? „Smocza Straż: Pan Widmowej Wyspy”, czyli trzeci tom przygód bohaterów znanych wszystkim z serii „Baśniobór”.

Smocza straż atakuje po raz trzeci
Smocza straż atakuje po raz trzeci

Od razu muszę Was uprzedzić: nie sięgajcie po tę książkę jeśli nie czytaliście wcześniej chociażby poprzednich dwóch odsłon „Smoczej Straży” (w najlepszej sytuacji będą Ci, którzy znają też pięcioksiąg „Baśnioboru”). Powód jest oczywisty – nie połapiecie się o co chodzi, kto jest kim i z kim przystaje. Brandon Mull na przestrzeni wyżej wymienionych tomów stworzył dość rozbudowany świat pełen bohaterów pierwszo- i drugoplanowych. Rzecz jasna w centrum uwagi wciąż pozostaje rodzeństwo Sorensonów: Kendra i Seth. Ale mnogość postaci, które spotykają oni podczas swoich przygód potrafi przytłoczyć. Sam musiałem się posiłkować przy pierwszych rozdziałach małą ściągą. Nie jest to bynajmniej zarzut dla autora, a jedynie informacja dla Was, że wkraczacie w rozległy świat zrodzony w głowie wspaniałego pisarza.

 
Smocza straż atakuje po raz trzeci
Smocza straż atakuje po raz trzeci
 
Problem z tego typu książkami (czyli kolejnymi częściami serii) jest taki, że ciężko opisać ich treść nie zdradzając przy okazji zbyt wielu informacji tym, którzy dopiero chcą zacząć przygodę, w tym przypadku ze „Smoczą Strażą”. Spróbuję zrobić to jednak najdelikatniej jak potrafię, czyli zgodnie z zasadą „szybko zerwanego plastra”.

Seth Sorenson stracił wspomnienia. Błądząc wśród własnych myśli daje się omamić i zmanipulować przez Ronodina – mrocznego jednorożca, który pod pretekstem wzięcia chłopaka pod swoją pieczę (Seth jest zaklinaczem cieni) sprowadza go do Podkróla – władcy Podziemnej Dziedziny, który więzi naszego bohatera. Wyznacza mu przy tym niezwykle niebezpieczną misję odnalezienia Wiecznokwiatu, dającego... a jakże, jeszcze większą władzę nad światem, w tym smoczymi azylami.

W tym samym czasie Kendra nie ustaje w trudzie by odnaleźć brata i jednocześnie utrzymać w ryzach Twierdzę Czarnodół, będącą główną warownią Gadziej Opoki – miejsca, w którym trwa wojna wypowiedziana przez króla smoków Celebranta. Wraz z nieodłącznymi sprzymierzeńcami i kuzynostwem staje do nierównej walki, by ostatecznie znaleźć chwilę oddechu na Sierpowej Lagunie – kolejnym ze smoczych azyli. To tam rozegra się niezwykle ważna bitwa z tytułowym Panem Widmowej Wyspy. Najpierw jednak trzeba odnaleźć ów tajemnicze miejsce. Czy bohaterom się to uda? Czy ścieżki Setha i Kendry znów się przetną? Możecie być pewni, że Brandon Mull zadba o Wasze emocje i zagra nieraz na nosie nieuważnych czytelników.

 
Smocza straż atakuje po raz trzeci
Smocza straż atakuje po raz trzeci

W trzeciej części „Smoczej Straży” dzieje się bardzo dużo. Każdy rozdział dostarcza nam nowych informacji, lokacji, bohaterów. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że autor nieco „przegina” z ilością wprowadzanych postaci. Wygląda to też trochę na zasadzie „żeby przejść dalej trzeba znaleźć/spotkać tego, czy tamtego, względnie zdobyć jakiś przedmiot”. Trochę jak w grze komputerowej. Jest to jednak jedyny zarzut jaki mogę postawić temu tytułowi. Każdy miłośnik przygody i baśni odnajdzie tu bowiem wszystkie elementy do czytelniczej nirwany. Akcja gna niczym rollercoaster, by po zakończeniu lektury wywołać w naszych głowach jedną myśl: „JUŻ KONIEC?!”. A to chyba najlepsza rekomendacja dla powieści, nie sądzicie?

Tak jak można było przypuszczać „Smocza Straż: Pan Widmowej Wyspy” kończy jeden wątek, by już przygotować nas na kolejny, na który niestety będziemy musieli cierpliwie poczekać kilka niemiłosiernie długich miesięcy. Drogi autorze – pamiętaj, że czytelnicy czekają! Wakacje proszę zaplanować w innym terminie...  






Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka