Strażnicy, czyli magia dla sceptyków

Wierzycie w magię? W codziennym życiu dość często odwołujemy się do tej... sztuki? Profesji? „Magiczne chwile”, „magia ekranu”, „magiczne sztuczki”, oto kilka przykładów z całej gamy możliwości. Nawet jeśli do zagadnienia podchodzimy sceptycznie z lekkim uśmiechem na twarzy (co jest raczej zdrową reakcją), nie sposób odmówić aury tajemniczości spowijającej ów temat. Skoro więc nie mamy wystarczającej wiedzy, możemy do woli tworzyć najrozmaitsze teorie i rewelacje. Bo kto nam zabroni?


Przecież ludzie to „kupią”. Mamy zatem latające miotły, znikające przedmioty, eliksiry o bliżej nieokreślonych działaniach, potężnych magów etc. Są do naszej dyspozycji jak i cała gama innych rzeczy sprzyjających w kreowaniu fantastycznego świata. Uzbrojeni więc w taką popkulturową wizję magii, możemy zgłębiać tą wiedzę na kartach książek, czy (w wersji dla leniwych) wlepiając wzrok w ekran telewizora lub innego technologicznego cuda. Rozrywka przednia – nie przeczę. Sam daję się niejednokrotnie porwać w wiry burzliwej wyobraźni autorów. Swego czasu Harry Potter był mi bratem, a Baśniobór drugim domem. Tyle, że zawsze podczas lektury czułem się nieco oszukiwany. Wszystko w tamtym świecie jest przecież możliwe. A to znaczy, że nie ma żadnych logicznych granic, które uporządkowałyby i tym samym nieco uwiarygodniły poczynania bohaterów. Tak było do niedawna. Aż pewnego dnia wpadły w moje ręce dwie książki...


Seria „Strażnicy” Teda Sandersa, stanowi swoiste brakujące ogniwo w świecie młodzieżowej literatury fantasy. Udowadnia czytelnikom, że do tematu magii i fantastyki można podejść racjonalnie bez kombinowania oraz naginania wydarzeń. A wszystko to przyprawione w tak wciągającym i smakowitym sosie, że nie sposób oderwać się od lektury. Wiem doskonale o czym piszę! Dwa tomy – w sumie blisko 1200 stron, „pochłonięte” w nieco ponad tydzień (nie zaniedbując przy tym codziennych obowiązków). To o czymś świadczy. Ale po kolei...

Czytając krótkie streszczenie na tylnej okładce „Strażnicy: Szkatułka i ważka” można dojść do mylnego wniosku, iż mamy do czynienia z publikacją jakich wiele zalega na półkach pod nazwą „fantastyka młodzieżowa”. Nastolatek Horacy, z okna autobusu zauważa szyld nad jednym ze sklepów. Mógłby przysiąc, że widniało na nim jego imię i nazwisko. Niesiony ciekawością trafia do przedziwnego miejsca, gdzie w podziemnych pomieszczeniach odnajduje niezliczone pudła z najróżniejszymi przedmiotami. Rezydenci sklepu: pani Hapsteade i pan Meister, wydają się dość osobliwymi przypadkami. Do tego napotkany na ulicy mężczyzna, który nazywa chłopaka „partaczem”. O co w tym wszystkim chodzi? Odpowiedzi spływają na Horacego dość szybko. A to za sprawą małej, pięknie zdobionej szkatułki, którą wybrał spośród bogactw skrywanych we wspomnianych pudłach...

Tak z grubsza kształtuje się początek opowieści o Strażnikach, czyli inaczej Tan’ji. Ciężka jest rola recenzenta, który chce zachęcić do lektury, jednocześnie nie zdradzając zanadto treści (bez tzw. spojlerów). Cała bowiem radość w obcowaniu z tą książką polega na samodzielnym odkrywaniu tajemnic, które kryją się niemal na każdej stronie. Podobne działania są zresztą udziałem samych bohaterów. Ale o tym cicho, sza! Wydarzenia, które zapoczątkował Horacy wkraczając do „Domu Odpowiedzi” (to nazwa sklepu), odmienią życie nie tylko samego chłopaka, ale także jego rodziny, właścicieli przybytku, czy poznanych na swej drodze osób. Takich jak Chloe – 12-letniej dziewczyny, której szyję zdobi przepiękny wisiorek z ważką...

Czego by nie pisać o tej książce, stanowi ona bezsprzecznie nowe podejście do tematu „czary-mary”. Wszystkie niecodzienne działania, zdarzenia, przedmioty tam opisane zostały podparte prawami otaczającego nas świata. Prawami fizyki. Fascynujące dla czytelnika okażą się próby wytłumaczenia podróży w czasie, przenikania przez materię, czy choćby latania. Z wypiekami na policzkach śledzimy zatem drogę Horacego do Odkrycia - poznania własnej ścieżki. Poznajemy świat Strażników – Stróżów, tajemnicy, którą skrywają i strzegą – czyli Tanu. Dowiadujemy się kim są Odszczepieńcy z bezwzględnym Doktorem Jericho na czele. W końcu uzyskujemy odpowiedź jaki wpływ na nasze poczynania może mieć spojrzenie w przyszłość.

 
Tak, dobrze myślicie! „Strażnicy: Szkatułka i ważka” niesie z sobą mnóstwo mądrości. Porusza niezmiernie istotne dla młodego człowieka (i nie tylko) tematy. Ale przede wszystkim stanowi doskonałą rozrywkę, od której nie sposób się oderwać.

Drugi tom serii, o tajemniczym podtytule: „Strażnicy: Harfa i Winorośl Kruków”, przynosi nie mniej frajdy niż jego poprzednik. Od burzliwych i dramatycznych wydarzeniach rozgrywających się w siedlisku Odszczepieńców minęło ledwie 9 dni. Horacy, Chloe oraz pozostali Strażnicy muszą ponownie zewrzeć szeregi, gdyż w ich kierunku podąża kolejne bliżej nieokreślone zagrożenie. A może to przyjaciel? Wiadomo jedynie, że ktoś pragnie połączyć się ze swoim fragmentem Tan’ji i nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć ów cel. Tymczasem na obrzeżach Chicago, pewna dziewczyna imieniem April, za namową rudowłosej tajemniczej kobiety, wyrusza w pełną niebezpieczeństw podróż. Jej śladem podąża Doktor Jericho z armią wyjątkowo groźnych Odszczepieńców – Mordinów, wspomaganych przez jeszcze bardziej przerażające Audytorki...

W „Harfie i Winorośli Kruków” rozwinięciu ulegają wątki zapoczątkowane w tomie pierwszym. Jeszcze lepiej poznajemy głównych bohaterów, ich motywacje, przeszłość. Ostatni czynnik odegra zresztą ogromną rolę. Okazuje się bowiem, że sekrety nie są jedynie domeną Stróżów.
Ponownie odbywamy niebanalną podróż w magiczno-fizyczny świat, tak doskonale wymyślony przez autora. Akcja wydaje się jeszcze bardziej dynamiczna niż w pierwowzorze, a wprowadzenie nowych postaci (April, Isabel, Audytorki) jedynie wzbogaca całość. Niezmiernie podoba mi się zwłaszcza pierwsza część książki, gdzie działania Horacego i ekipy przeplatane są historią April. Wyszła z tego niejako powieść drogi, która wciąga bez reszty.


Seria „Strażnicy” okazała się dla mnie olbrzymim zaskoczeniem „na plus”. Nadal nie mogę wyjść z podziwu jak precyzyjnie została skonstruowana. Ted Sanders nie bawi się w kolejną opowieść o smokach i magicznych różdżkach. Daje czytelnikowi nową jakość. Osadza swoją, co by dużo nie mówić, fantastyczną wizje na solidnych fundamentach. Stworzony przez niego świat Strażników posługuje się jedynym w swoim rodzaju nazewnictwem (Tan’ji, Fel’Daera, Alvalaithen, Nevren itd.), które w sposób naturalny przyswajamy sobie podczas lektury. Zresztą na końcu każdego tomu znajduje się krótki słownik z objaśnieniem ów pojęć.

Książki, z myślą o dłuższej serii, wydane zostały w podobnej szacie graficznej, z delikatnymi tłoczeniami na okładce. Wygląda to naprawdę fajnie. I niech nie przeraża Was ich objętość. Pióro autora jest tak lekkie, że ani się obejrzycie, a już będziecie wyszukiwać na stronie Wydawnictwa Wilga informacji o premierze kolejnej części cyklu. Ja od kilku dni już tak robię...     



Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka