Strefa taty cz. 7 - "2w1, czyli córka w promocji"



Za oknem śnieg, na ścianie kalendarz szyderczo wskazuje, że mamy już wiosnę, a ja nadal walczę
z pozostałościami grypy, która skutecznie uziemiła mnie w domu przez cały miniony tydzień. Towarzystwo miałem doborowe, gdyż choroba postanowiła być sprawiedliwa i równocześnie odwiedziła wszystkich domowników. Tak więc miałem okazję…na pewno nie odpocząć (od tego jest przecież zakład pracy). Przede wszystkim poobserwować i poobcować z córką (przypominam, że chorą) oraz żoną (przypominam, że chorą). Skoro jednak piszę te słowa to znaczy, że żyję i eksperyment został uznany za udany.
Trochę koloryzuję, ale fakty są takie, że minione dni skłoniły mnie do refleksji nad złożonością charakteru płci pięknej przedszkolnej. 



Miałem mnóstwo czasu, przykładów i testów umysłowo-sprawnościowych, aby przekonać się, że dla naszej córki jestem niczym katalizator, wyzwalający pokłady nieokrzesanej energii…
Oglądaliście film „Egzorcysta”? Była tam taka mała słodka dziewczynka…a potem w tą dziewczynkę coś trafiło i nie była już taka słodka (delikatnie rzecz ujmując). Nie wiem skąd się to bierze, ale przez ostatni tydzień można by nakręcić w naszym domu kilka sequeli tego kultowego filmu. Niby nic zaskakującego – główny bohater, to 5,5-letnie „żywe” dziecko, które niejako siłą zostało zmuszone do siedzenia w domu. Każdy by, prędzej czy później, wysiadł. Zastanawiające jest jednak to, że rzeczone „zmiany” dokonywały się wtedy, gdy w okolicy pojawiała się postać drugoplanowa, czyli ja.

Jak logicznie wytłumaczyć sytuacje, gdy bawisz się ze swoją pociechą, na chwilę opuszczasz pokój, a po powrocie rozglądasz się dookoła i szukasz córki, bo „ to co siedzi w kącie i warczy na ciebie, to na pewno nie ona”? Znów podrasowałem nieco sprawę dla lepszego efektu, ale kwestia jest jak najbardziej poważna. Mamy z żoną nieodparte wrażenie, że w naszej córce mieszkają dwie totalnie różne osobowości (celowo unikam określenia „osoby”). Nie odkryłem zapewne tym problemem koła, ani nawet deski sedesowej. Wiem, że mnóstwo rodziców obserwuje podobne zachowania u swoich dzieciaczków. Skąd się to jednak bierze? Jak to możliwe, że w ciągu dosłownie 3 minut nastrój dziecka, jego zachowanie może się tak drastycznie zmienić? Przyznam szczerze, że nie wiem w czym tkwi sekret. Żona często powtarza mi, że gdy tylko pojawiam się w domu Iza zaczyna „szaleć” i dostaje „małpiego rozumu” (trudno mi to póki co zweryfikować – dopóki nie zamontuję w domu kamer muszę jej uwierzyć na słowo). Żeby nie było zatem podejrzeń, że mogę być prowokatorem tych działań, postanowiłem, że odtąd zaraz po przywiezieniu córy z przedszkola do domu przyjmuję postawę pt. „aktywność i ekspresja – poziom 0” i… obserwuję. Zwykle nie trwa to zbyt długo, bo już po minucie od włożenia kapci mam na głowie (dosłownie) zwisającą małpkę oraz dwadzieścia pomysłów „jak świetnie zorganizować tacie czas po pracy, żeby przy okazji mógł się ze mną pobawić”. I co ja z tym robię? Nic. Bo i cóż mogę? Jeśli tylko to niepohamowane szaleństwo nie przechodzi w jęki i „miągwienie”, ani nie grozi widocznym uszczerbkiem na zdrowiu (niekoniecznie chodzi mi w tym przypadku o Izę), to nawet w głębi duszy cieszę się z takiego obrotu sprawy. Mam bowiem dowód, że nie jestem obojętny dla mojej córeczki, że na swój pokrętny sposób zaprasza mnie ona do swojego świata, który cały czas się rozbudowuje. A nie ma na świecie lepszego budulca niż nasza uwaga i zainteresowanie poświęcone dziecku. Pewnie, że czasem to męczące i chciałoby się mieć trochę czasu tylko i wyłącznie dla siebie. Ale gdy już jesteśmy wreszcie sami i wokół panuje głucha cisza (albo hałas z głośników – co kto woli) dlaczego co chwila zerkamy na zegarek i myślimy „Kurcze, jak ten czas się dziś wlecze…”? Do miłego!!
Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka