Nauka czytania....przez zabawę

Dzisiejszy temat nie jest po to, by chwalić się faktem, że moja pięcioletnia córka nieźle sobie radzi z czytaniem, ale dlatego aby mamy, rodzice, dziadkowie zrozumieli, że każde dziecko rozwija się  swoim indywidualnym tempem!!! Jak maluchy mają około roku to jeden szybciej nauczy się chodzić , a inny zacznie w tym czasie mówić! A co może być lepsze niż nauka przez zabawę?


Przyznam szczerze, że córka jeszcze kilka miesięcy temu absolutnie nie była zainteresowana poznawaniem literek! Zdecydowanie wolała cyfry :) Na każdym niemal spacerze próbowała rozszyfrowywać numery na fasadach domów. Interesowały ją liczby na znakach drogowych i wszelakich bilboardach reklamowych. Liczenie do 20-stu opanowała dość szybko - dzisiejsze bajki są mocno jej w tym pomogły (Dora, Umizoomi, Klub przyjaciół Myszki Miki,  itp itd)! Wiadomo nie od dziś , że dziecko szybciej nauczy się czegoś razem z ulubionymi bohaterami z bajek niż kiedy ma to uczynić z nami - rodzicami.
Czytaj dalej...

Kącik recenzencki - Wielkanocne dekoracje dla opornych

Kto powiedział, że hasło „ozdoby świąteczne” zarezerwowane jest tylko i wyłącznie dla Świąt Bożego Narodzenia? Wielkanoc (poza oczywistym aspektem religijnym) ma również wiele do zaoferowania w tym zakresie. A jako, że rzeczony czas zbliża się w coraz większych podskokach, wydawcy co rusz prześcigają się w pomysłach, jak urozmaicić nam ten niezwykły okres. 

WYDAWNICTWO SIEDMIORÓG

 

Czytaj dalej...

Niespodziewani goście - co podać?

Zdarza się Wam, że ktoś wpada z wizytą tak bez wcześniejszej zapowiedzi? Albo zadzwoni przed południem, że wpadnie "za godzinkę"? Generalnie należę do osób, które lubią być uprzedzane wcześniej o takich faktach. Jednak spontaniczne odwiedziny, oprócz tego niemiłego aspektu,  mają  w sobie coś sympatycznego, prawda?
Nie ma problemu jeśli po prostu wyskoczysz do cukierni po kawałek ciacha, a na kolację zamówisz pizzę. Jeśli jednak jesteś zwolennikiem domowego jedzenia (poza tym - co tu kryć - tak jest zwyczajnie dużo taniej!) to może w czymś tutaj pomogę?
Oto kilka  pomysłów ( choć nie wszystkie sprawdzone) :) Wystarczy szybkie wyjście na zakupy i do dzieła :)
Do kawy coś słodkiego 
Galaretka z owocami : nic prostszego niż kupienie brzoskwiń w puszce czy mrożonych truskawek i zalanie ich galaretką nie istnieje. Wstawiasz tylko do lodówki i na popołudniowe odwiedziny przyjaciół czy krewnych jest jak znalazł! Możesz też zrobić artystycznego  "kleksa" z ubitej kremówki z serkiem mascarpone i..... voila!

Czytaj dalej...

Gdy chcesz, a nie możesz.....

Znacie to uczucie, gdy chcecie coś zrobić, zdobyć, osiągnąć, ale z jakichś powodów nie możecie?
IRYTUJĄCE to, prawda?
Myślałam, że zabraknie mi dziś pomysłu na nowego posta i (jak to zwykle u mnie bywa) wystarczyło ruszyć z kijkami w las, by temat sam się "nawinął" ;)
Sprawa nie dotyczy niczego konkretnego, ale wynika z tego, że... naprawdę się dziś zirytowałam!
Otóż, korzystając z pięknej, słonecznej pogody postanowiłam, swoim zwyczajem, zafundować sobie trening nordic walking. Niestety miałam świadomość, że nie czuję się najlepiej (dolegliwości nazwijmy to "natury kobiecej"). Mimo wszystko chciałam spróbować, gdyż potrzebowałam przewietrzyć umysł i spalić zbędne kalorie, które ostatnio nagromadziłam.
Wyruszyłam...Wolno...Bardzo wolno. Wiedziałam, że nie mogę utrzymywać swojego normalnego tempa.
Jednak po ok. 2 km żółwiego nordic walkingu mój organizm dał o sobie zdecydowanie znać. Trasa została skrócona - zaledwie 3,5 km, a ja wróciłam do domu pokonana. Nie znoszę tego uczucia!


Praktycznie każdy z Nas, z różnych powodów, nie zawsze może osiągnąć tego o czym marzy. Chodzi mi nie tylko o wyzwania sportowe (jak w moim przypadku), ale również np. o osiągnięcie upragnionej sylwetki (wagi), o znalezienie pracy, o to, by doczekać wymarzonego potomka itp, itd. Każdy ma obrany inny cel na radarze i każdy z innego powodu do niego podąża. Nie zawsze jednak z sukcesem.
Ale tak już w życiu bywa. Nie można mieć wszystkiego, mimo iż bardzo się o to staramy i dążymy do tego ze wszystkich sił.
Nie będę się rozpisywać o swoich, czy czyichś problemach, bo każdy z nas je ma i dla każdego są one najistotniejsze. Chodziło mi jedynie o wywołanie i zaakcentowanie tematu.
Dla mnie dziś nieosiągalne było głupie przejście standardowego dystansu, ale tak naprawdę jest coś o wiele poważniejszego o co walczę . Bardzo tego pragnę. Póki co cel jest nieosiągnięty... Co nie oznacza, że opuściłam rękawice. O nie!!!
Czytaj dalej...

Kącik recenzencki - Lenka górą :)

Jakiś czas temu postanowiłam, że spróbuję swoich sił w recenzowaniu książek...dla dzieci. Ambitny plan - nie przeczę.
Ale w końcu piszę bloga o tematyce rodzinnej, prawda? Dzielę się z Wami między innymi informacjami o tym jak spędzamy wolny czas - a lwią jego część pochłania właśnie czytanie. Dlaczego więc nie pisać o książkach, które czytamy Izce? Może przy okazji podsuniemy Wam kilka pomysłów, albo przypomnimy o tytułach, które sami czytaliście będąc dziećmi :)
 


Czytaj dalej...

Strefa taty cz. 6 - Córko, córko… co z Ciebie wyrośnie?



 Parafrazując tytuł znanej piosenki dla dzieci (no bo przecież żadnego Kulfona w domu nie mam…tak sądzę), postanowiłem zabawić się dzisiaj we wróża „co córkę i żonę czasem wkurza” :) Czy zastanawialiście się kiedyś jak będzie wyglądało Wasze życie za kilkanaście lat, gdy kręcące się obecnie pod nogami i zjadające bliżej niezidentyfikowane substancje z połogi, knypki dorosną? Kim będą? Co będą w życiu robić? I na miłość boską, dlaczego nie będą pracować w księgarni, albo w sklepie muzycznym?!
Od jakiegoś czasu znów zaczynamy z żoną dostrzegać, że nasze „maleństwo” rośnie i dojrzewa bardzo szybko, zbyt szybko: „Iza, weź te nogi z mojej głowy i usiądź po ludzku!”, „Możesz pograć na telefonie, ale poczekaj sięgnę go z półki, bo…nieważne”. No właśnie! Póki co moja kolekcja płyt CD jest bezpieczna i na odpowiedniej wysokości nad poziomem morza, ale zaczynam mieć wątpliwości, czy te 3 metry w pokoju wystarczą na długo… Miejmy nadzieję, że tak, gdyż bardzo kocham moje dziecko i nie chciałbym żeby to uczucie nagle wygasło :)
Wracając do tematu… Iza na dzień dzisiejszy, gdyby ją spytać, zapewne chciałaby być syrenką Arielką, pracować na kasie w Biedronce, albo siedzieć w domu i się nudzić „tak jak mamusia” (cytat oryginalny, więc się nie czepiać!). Jak widać, jeśli chodzi o ambicje córki, to jeszcze daleka droga przed nią.
Ja, na dzień dzisiejszy widzę w niej przyszłą artystkę. Nie wiem, czy byłby to taniec, śpiew lub aktorstwo. Wszystko to wychodzi jej znacznie powyżej normy krajowej netto. Jeśli dalej tak będzie rozwijać swoje taneczne umiejętności, to dopilnuję żeby nigdy nie zobaczyła na oczy jakiejkolwiek dyskoteki (chyba, że budynek od zewnątrz)! To kręcenie pupą teraz jest zabawne, ale jak mi tak zamacha za dajmy na to 10 lat, to będzie uziemiona na miesiąc! Ze śpiewaniem radzi sobie znakomicie, w przeciwieństwie do moich uszu, które niejedno co prawda słyszały, ale niektórych rejestrów nie są w stanie „strawić”. Trzeba przy tym przyznać, że ma bestia bardzo dobry słuch muzyczny. Wystarczy jakaś chwytliwa melodia, parę taktów i…do końca dnia mam zagwarantowaną ścieżkę dźwiękową w głowie. O aktorstwie nie będę się rozpisywać, bo nie znam szczerze powiedziawszy dziecka, które byłoby kiepskie w tej dziedzinie. Niektóre role są wręcz Oskarowe!
Kim jeszcze mogłaby być w przyszłości nasza pociecha? Trudno tak naprawdę zgadnąć. Czas pokaże. Wiem za to na pewno kim nie będzie, choćbym miał zgnić w piekielnych odmętach i pić ze szlaucha kwas siarkowy! Nie pozwolę żeby pochłonął ją współczesny świat, przemielił i wypluł jako „głupiutką panienkę do towarzystwa”, której tylko zabawa, FB i chłopaki w głowie. Nie będę szczędził zdrowia i śrutu żeby wybić z głowy każdemu „życzliwemu” podobne pomysły na życie, jeśli będzie chciał przekazać je Izie. Wiem, wiem. Łatwo mówić-trudniej zrealizować. Ale od czego mamy technologię? Kamery, podsłuchy, śrutówka, zamki elektryczne, paralizatory, wysokie napięcie, wszelkie substancje chemiczne z charakterystyczną naklejką z piszczelami… Wszystko to, odpowiednio zastosowane, może się przysłużyć nam-ojcom w bliższej lub dalszej przyszłości, aby zniechęcić/spacyfikować poszczególne jednostki
Gdy nasz najdroższy skarb stanie kiedyś przed nami i już jako dojrzała kobieta oznajmi, że chce wyjść ze swej celi zwanej potocznie „domem”, by poznać czym jest życie, będziemy gotowi…Musimy.
Wojna zostanie oficjalnie wypowiedziana
Czytaj dalej...

Powalentynkowo

Weekend walentynkowy za nami, tłusty czwartek i "piątek 13-tego" również. Mimo, że same Walentynki spędziliśmy miło i rodzinnie, weekend nie obył się bez zmartwień. Jednak wiecie co? Co mi pomaga nie myśleć o kłopotach (nie, dziś nie będę się zajadać czekoladą!)? Między innymi...Blog!! Mój blog i myślenie nad tekstami oraz Wasze posty moje drogie Panie. Poranny przegląd wirtualnej prasy pomaga mi oderwać myśli od kłopotów i złego samopoczucia! Gdy przeczytam u innej mamy, że jej dziecko też ciągle się nudzi, albo, że nie tylko my chorujemy (nie cieszy mnie cudza choroba, co to to nie, ale jakoś tak w kupie raźniej) , itp itd, to jakoś tak lżej na duszy się robi. Też tak macie?
Żeby dziś oderwać myśli od spraw przykrych opiszę Wam nasz weekend pomijając oczywiście te smutniejsze momenty!
Tak więc zacznijmy od początku : w sobotni walentynkowy poranek córka - nasza największa miłość (bo kto powiedział, że walentynki to tylko dla par?) dostała od nas karteczkę, kwiatek i kolorowankę, a co! Niech ma! Ja natomiast też zostałam obdarowana milusią karteczką i kwiatkami, które chyba ucieszyły mnie najbardziej - dzięki mąż ;)


Dalej było bardziej pracowicie, ponieważ mimo kiepskiego samopoczucia postanowiłam nieco inaczej spędzić ten dzień i zjeść też coś innego niż zwykle :)
Najpierw sprzątanie, pranie i mycie naczyń - czyli godzina czasu, którą teoretycznie pod nieobecność męża i córki mogłam wykorzystać np. na czytanie książki :)
Poszłam do kuchni i po chwili postanowiłam do pracy zaangażować resztę rodzinki. Wymieszałam ciasto na domowy chlebek. Mąż zarobił ciasto na cynamonowe ciasteczka, a córka je potem wykrawała - choć bardziej była zainteresowana zabawą kulką z ciasta niż pomocą!
W międzyczasie zaczęłam przygotowywać składniki na naszą pizzę (raz - nie zawsze zamiast tradycyjnego obiadu można zjeść coś co przynosi trochę radości z samego jego tworzenia :)
Dla chętnych przepis na domową pizzę :
2 szklanki mąki
20 dag drożdży
1/2 szklanki mleka
1 łyżeczka cukru
szczypta soli
1 jajko
1 łyżka oleju
Mleko podgrzać i wsypać do niego cukier i 1 łyżeczkę mąki. Następnie dołożyć rozdrobnione drożdże i wymieszać po czym odstawić do wyrośnięcia. Rozczyn wymieszać z resztą mąki, olejem, sola i jajkiem.Składniki zagnieść na gładkie ciasto i rozwałkować. Wierzch posmarować sosem pomidorowym a na to układać to na co macie ochotę :)






 

Po zjedzeniu już gotowej pizzy był drobny wyjazd na miasto, a po powrocie córka grała z mężem w "kolory" - na zdjęciu poniżej zobaczycie jakie marne szanse na wygranie miał tatuś :) Były też "tańce - przytulańce" przy muzyce iście romantycznej i w dodatku z naszych lat młodości, co córce niezbyt przypadło do gustu, ale jako, że kocha muzykę to zatańczyła chętnie nawet przy tych "starociach" ;)
Przyszedł czas na przygotowanie kolacji, przy której Izka ochoczo mi pomogła! Może nie ma w tym nic szczególnego, powiecie "chleb wystawiła na talerzu", ale to chlebek domowej roboty i jeszcze ciepły i chrupki, a córka miała masę radości z nakłuwania składników na wykałaczki. Poza tym w ten sposób rodzinka zjadła dużą porcję warzyw :)





A jak już córcia poszła spać - to był tylko nasz wieczór. Postanowiliśmy włączyć jakiś stary, odgrzewany film, ale za to taki, który dał nam chwilę relaksu :)





 Kolejnego dnia pogoda sprzyjała spacerom, więc postanowiliśmy to wykorzystać. Po powrocie wchłonęliśmy deser, na który nie starczyło już miejsca w brzuchach dzień wcześniej ;) A ja na poprawę swojego humoru postanowiłam zrobić rodzince słoneczną sesję!













Tak jak pisałam ; może nie były to wystawne dania , ale liczył się fakt ich wspólnego przygotowywania, radości tworzenia i jedzenia tego co lubimy :) A jak Wam minął weekend? Macie siły witalne na kolejny tydzień??
PS skoro podałam przepis na pizzę to na ciasteczka tez napiszę :)
2 jaja
1/3 szklanki cukru
1 łyzka proszku do pieczenia
4 szklanki mąki
1 kostka masła lub maragaryny
0,5 paczki cynamonu
Mąkę wymieszać z cukrem, proszkiem i cynamonem. Dodać masło i jajka.  Zagnieść ciasto ( będzie się mocno kruszyć, ale nie przejmujcie się!) i uformować kulkę. Włożyć do lodówki na ok 30minut, a po wyjęciu rozwałkować i wykrawać ciastka! Piec w 180 stopniach ok 15-20 minut - zależy jak przypieczone lubicie :)
Z tej ilości składników wyjdzie taki półmisek ciasteczek jak widać na zdjęciu powyżej! Dla prawdziwych łasuchów polecam podwoić porcję!



Czytaj dalej...

Walka......

Tytuł dzisiejszego posta kryje w sobie wiele znaczeń. Nie będzie to post o wojnach i bitwach w obronie narodów. Dzisiejszy temat powstał w mojej głowie podczas treningu "kijkowego" (jak ja to nazywam), czyli klasycznego nordic walking. Możecie więc sobie wyobrazić jaką walkę ja dziś toczyłam  :)
Podejmujemy różne rodzaje walk : od tych wewnętrznych z samym sobą, po dosłowne walki wojenne. Dlaczego jednak wciąż musimy w życiu o coś lub o kogoś walczyć? Nasuwa mi się tutaj kilka przykładów, które zestawiłam w  kolejności jest absolutnie przypadkowej :
  •  walka o swoje ciało - każda z nas marzy by mieć jędrne i zgrabne ciało (nasi partnerzy, choć nie zawsze to przyznają, też marzą o jędrnych…). . Ilu z nas przychodzi to z łatwością? Niewielu. Przeważnie jest tak, by osiągnąć wymarzoną wagę czy sylwetkę musimy się ostro i długo napracować : kijki, aerobic, siłownia, basen i do tego (nie daj Boże) wycieńczająca organizm dieta. Czasem rozpoczynamy tę nierówną walkę nie tyle dla zgrabnego ciała co dla zdrowego kręgosłupa na przykład! Ileż musimy się natrudzić, by odkupić chwilę przyjemności jaka było zjedzenie np. kawałka czekolady...
  • walka o zdrowie - niestety mnóstwo ludzi dosłownie walczy (nawet w tej chwili) o zdrowie i o swe życie; są tez ci , którzy  "walczą" o zdrowie swoich ukochanych dzieci, których mniej więcej co dwa tygodnie dopada jakiś wirus lub uciążliwa bakteria (brzmi znajomo? :) )
  • walka o siebie - tutaj mam na myśli kobiety : matki i żony, które każdego dnia walczą o to by w tym całym rodzicielstwie i codziennych obowiązkach  pozostać i czuć się wciąż kobietą
  • walka o pracę i pozycje w społeczeństwie - tak, w tym przypadku również toczymy różne bitwy (zwłaszcza we współczesnym świecie!); o to by tą pracę znaleźć, by ona nas satysfakcjonowała pod względem finansowym i rozwojowym, o to, by ta pracę utrzymać (powszechne bezrobocie). Niestety  nadal dyskryminowane na tym polu są kobiety ( "bo za młoda", "bo za stara", "bo ma dzieci", "bo chce mieć dzieci", itp. itd. )
  • walka o miłość -  ja tą walkę akurat ładnych 13 lat temu wygrałam :) Ludzie szukają swojej drugiej połowy, a kiedy wydaje im się, że ją znaleźli, życie pokazuje im jak bardzo się pomylili! Szukasz księcia z bajki, walczysz o to , by zdobyć tę miłość i gratulujesz tym, którym się powiodło :) Są jednak tacy, którzy długo walczą o swoje szczęście. Tacy, którym życie tak dało w kość, że nie potrafią zaufać drugiemu człowiekowi na tyle , by wpuścić go do swojego serca i życia..
  • walka o godność i szacunek - walczymy o szacunek swoich bliskich, o szacunek wśród współpracowników czy podwładnych. Nie mieści się jednak w głowie, że niektórzy, mimo iż mamy już XXI wiek walczą o swoją godność, która jest im odbierana na różne , często brutalne, sposoby!
Każdy rodzaj walki, nawet ten najmniejszy i najbardziej banalny (o to czy zjeść jeszcze jednego pączka czy nie) jest inny. Dla jednego najważniejsza jest praca i kariera, dla innych w danym momencie zdrowie i życie, a dla jeszcze innych w tym samym czasie najistotniejsza jest rodzina. Każdy walczy o coś innego. Dla każdego z nas co innego jest w danej chwili ważne i nie można powiedzieć komuś, że nie ma się czym martwić , bo to co dla jednego jest błahostką, dla drugiego jest sprawą życia i śmierci!

Czytaj dalej...

Książki - lekarstwo na każdą chorobę

Znowu córkę dopadła choroba. Jakiś podły wirus, który zaszył się gdzieś w zatokach. Gorączka trwająca kilka dni, katar - zielony, kleisty i ciężki do usunięcia. Dwie wizyty u lekarza. Krople do nosa, antybiotyk, syrop na kaszel, inhalacje.....ZNOWU!
Jedyny plus całej sytuacji to fakt, że Izka została w domu i spędzamy razem więcej czasu. Co więc robić, gdy ma się dla siebie tego czasu więcej? Co pomoże nam umilić chwile "uziemienia" w domu? W naszym przypadku są to oczywiście...książki! O innych pomysłach pisałam TUTAJ
Po drodze z przychodni wstąpiliśmy (tradycyjnie już zresztą) do biblioteki i oto z czym wróciliśmy:

Czytaj dalej...

Lęki nocne to nie koszmary

Postanowiłam napisać tym razem o tym, o czym myślałam, że mamy już za sobą. Niestety, problem powrócił (ale mam nadzieję, że nie na długo)!
Mogłabym Wam tutaj wypisać fachowe określenia, całą regułkę i przytoczyć wpisy różnych specjalistów na stronach internetowych dotyczące naszego problemu. Jednak wolę napisać prostymi słowami jak to wygląda u nas.
Mowa o tzw. "lękach nocnych", których absolutnie nie da się przyrównać z sennymi koszmarami.
Zawsze dbaliśmy z mężem o to, by córka miała regularny tryb dnia i zasypiała o regularnych porach (wyjątkiem są oczywiście okazyjne wyjazdy lub imprezy rodzinne!). O rytuałach zasypiania pisałam TU

Czytaj dalej...

Walentynkowe podarki - kilka pomysłów

Walentynki...14 luty...
Mimo, iż część naszego społeczeństwa nadal z uporem krytykuje to "święto", uważając je za kolejny przejaw amerykanizacji i konsumpcyjnego nastawienia, to chyba każdemu jest miło i sympatycznie, gdy zostanie obdarowany walentynkową kartką :)
Właśnie! Jeśli już zdecydowaliśmy się świętować w tym dniu, to co podarować bliskiej osobie? W moim przypadku byłam, jestem i zawsze będę wielką fanką wszelkiego rodzaju upominków fotograficznych! Uważam, że jest to bardzo miły i dość intymny sposób na sprawienie komuś drobnej radości. Dziś temat jest bardzo szeroki i obszerny. Rozsiądźcie się wygodnie w fotelach z przygotowanym kubkiem ulubionego naparu i...miłej lektury! (mam tylko nadzieję, że Was nie zanudzę!)


Czytaj dalej...

Strefa taty cz.5 - Sposób na nudę? Kombinuj tato…




Bycie rodzicem to nie bułka z masłem (co najwyżej czerstwa bagietka z grubą warstwą produktu masłopodobnego). Wie to każdy szczęśliwy posiadacz małego homo sapiens w domu. Jak rozróżnić z „kim” właściwie mamy do czynienia? Jeśli Wasz mały osobnik wykazuje chęć do demolki wszystkiego co dla Was cenne, na widok każdej rzeczy zastanawia się: „Ciekawe jak wygląda w środku?” oraz siusia na stojąco – prawdopodobnie macie chłopca. Gdy posiada wszystkie powyższe predyspozycje, a jedynie do spraw fizjologicznych musi przysiąść – pewnie trafiła Wam się córka. Jeśli natomiast krążący w pobliżu okaz nie przejawia żadnych z opisanych wcześniej cech, po cichu wyjdźcie z domu i czym prędzej zadzwońcie do Straży Miejskiej, bo prawdopodobnie z pobliskiego ZOO uciekł szympans.

Czytaj dalej...

"Babski" wypad do kina i fenomen Wróżek Disney'a

No i oto jest. Obiecany post o naszym "babskim" wyjściu do kina. Nie chodzi tu jednak o takie wyjście z "psiapsiółkami" (choć jedna była!), ale o czas spędzony z moją córcią!



Sporo minęło odkąd obiecałam Izuli, że zabiorę ją do kina na najnowszego Dzwoneczka. Jak tylko pojawiły się pierwsze zwiastuny zaczęło się wielkie odliczanie ;) W końcu udało się zgrać czasowo z naszymi "psiapsiółami" i wczoraj po przedszkolu ruszyłyśmy na randkę z wróżkami! Córka wraz z koleżanką były tak podekscytowane, że wprost nie mogłam się na nie napatrzeć. Ta dziecięca radość....ach, raduje się serce matki widząc taki szczery uśmiech! Tak więc dotarłyśmy na miejsce i rozsiadłyśmy się we cztery baby na wygodnych fotelach (każda na swoim rzecz jasna!). Przed seansem obowiązkowo wizyta w toalecie żeby można było się skupić wyłącznie na bajce. Gdy tylko na ekranie pojawiły się ukochane wróżki miałam wrażenie, że dziewczynki przestały na moment oddychać! 
Czytaj dalej...

Troska mojego dziecka

Niedziela - piękny i słoneczny dzień (no bo po co miałby być zimowy i śnieżny, prawda?) :(
Ale ja dziś nie o pogodzie...
Dzisiaj opowiastka o tym jaka to moja córka jest troskliwa!
A było to tak...
Mąż poszedł pobiegać. Pierwszy raz! (brawo mężu i oby tak dalej!). Sama dobrze wiem ile taki ruch daje radości i satysfakcji, relaksu i zdrowego samopoczucia. Hola! Hola!. Znów odbiegam od tematu ;)
Tak więc mąż "w terenie". Córka w pokoju (i spokoju) oglądała Dzwoneczka (trzeba odświeżyć ostatnią część przed pójściem do kina!), a mama jak zwykle w kuchni "przy garach". Ktoś przecież musi obiad przygotować.
Dziś kuchnia serwuje nuggetsy z piersi kurczaka, sałatkę z pomidora, ogórka i czerwonej papryki - czyli tak zwane przemycanie witamin :)
Przy krojeniu tejże właśnie sałatki wydarzył się mały "dramat". Spokojnie, spokojnie. Zasłuchana w opowieść męża na temat jego treningu rozcięłam sobie palec wskazujący...dość głęboko...krew się "leje". Córka biegnie na dół (pal licho bajkę, matkę trzeba ratować!). Przybiega i widzi matczyną dłoń nad kuchenną umywalką, po czym .....w płacz!
Wystraszyła się, że mama pojedzie do szpitala! Z tatkiem tłumaczymy wespół w zespół, że to nic takiego, że to tylko drobne rozcięcie. Kiedy się w końcu uspokoiła założyła mi na ranę plasterek. Chodzi teraz za mną i co chwilę pyta: "Jak się czujesz?", "Jak tam twoja rana?".
Miło, gdy się dziecko tak zainteresuje, zatroszczy, prawda? Widziałam miłość w jej oczach i od razu zapomniałam o kontuzjowanym palcu :) To nic, że musiałam sama obiad dokończyć :)
Liczyła się ta chwila troski o mnie i moje zdrowie :) 
Samo danie może nie jest szczytem kulinarnych możliwości, ale ma przede wszystkim "wyglądać" i smakować dobrze. Fakt, że praktycznie wszystko zniknęło z talerzy jest dla mnie najcenniejszą opinią! Chyba, że "wciągnęli" wszystko żeby mi przykrości jakiejś nie sprawić? Nieee!




Czytaj dalej...
Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka